Facebook

środa, 21 września 2011

Mam Talent, czy Mam Downa?

Nawiązując do filmiku znajdującego się pod tym adresem, odpowiedzcie na pytanie - co jest bulwersującego w tym filmiku?

Ponoć bulwersuje się cała angielska widownia X-Factora, a ja tu w Polsce, nie mam pojęcia dlaczego.  

Czy także mam się oburzyć bo w odstawkę poszła dyskryminacja i dopuszczono do programu osobę niepełnosprawną? 

Pokażcie orzeczenie lekarskie o niepełnosprawności tej kobiety, a jeszcze lepiej pokażcie zapis regulujący udział takich osób w X-Factor. Nikt jej tam nie pchał na siłę. Powinniśmy się cieszyć, że dyskryminacja przestała mieć znaczenie i nawet dla takich osób, chcących się zaprezentować, znalazło się miejsce. Próbowała już cztery razy i za każdym razem odpadła. I dlatego jest chora, tak? Niejaki Jarosław Kaczyński od wielu lat pcha się na scenę polityczną i albo na nią w ogóle nie wchodzi, albo z niej z wielkim hukiem spada. Mało tego, choć przegrywa, to i tak twierdzi, że wygrywa. To ja już wiem w takim razie, jak u niego sprawa ze zdrowiem wygląda...  

Czy może, dlatego, że mówiła, że zaśpiewa Whitney Houston, a wypadła dużo gorzej?

Paradoksalnie tak jak Whitney Houston nie śpiewa nawet już sama Whitney. Niejednokrotnie podkreślali to Wojewódzki z Leszczyńskim na castingach do Idola, gdy przychodził uczestnik... częściej jednak uczestniczka... i próbowała się zmierzyć, jeszcze raz podkreślam próbowała się zmierzyć z "I Will Always Love You". W 90%, gdy padał ten tytuł wiadomo było, że wykonanie będzie dalekie od oryginału. Nie inaczej było tym razem. Bo jak dobrze zaśpiewać utwór, który nie zawsze idealnie potrafi wykonać jego autorka?

Czy wreszcie powinienem rwać włosy z głowy, bo chociaż zaśpiewała tragicznie, to jest chora i należy jej się kolejny etap?

Nic bardziej mylnego. Widzom przypominam, że program, choć może nie sugeruje tego nazwa, to bardzo przypomina formułą "Mam Talent", czy ichniejsze angielskie "Britain's Got Talent". Abstrahując od tego, że program mógłby po w polskiej edycji się nazywać "Polska ma talent", no to chodzi o ocenę kto w tym programie ma TALENT, a nie kto niepełnosprawny, czy zdrowy. Gdyby miał powstać taki program, to byśmy mieli na antenie "Mam Downa". A talent może mieć każdy, nawet osoba mająca Downa. Ale akurat w tym przypadku, to zaprezentowana kobieta nie ma ani Downa, ani talentu Wokalnego. Od stwierdzenia tego drugiego jest w programie komisja sędziowska, co niniejszym orzekła: 3 razy NIE.

Skąd więc oburzenie? Nie rozumiem...

Dziękuję za uwagę.

piątek, 9 września 2011

Mamy do czynienia z...

"Mamy do czynienia z satanistą." Tak o Nergalu wypowiedział się, tfu, arcybiskup Głódź. Za sprawą jego, znaczy Nergala, udziału w programie telewizyjnym. A ja wam powiem - Mamy do czynienia z hipokryzją. Po pierwsze - program "The Voice Of Poland. Najlepszy głos", bo o nim mowa, nie jest miejscem na manifestowanie ani swoich przekonań religijnych, ani preferencji seksualnych. W programie mają być oceniane umiejętności wokalne uczestników. Nergal jako dysponujący całkiem dobrze brzmiącym głosem i odnoszący się w swojej twórczości do brzmień i tematów skrajnie odbiegających od słodkiego pierdzenia o miłości w rytm umc-umc, jest tam jak najbardziej na miejscu. Atak na jego przekonania i próba ocenzurowania jest jak najbardziej nieuzasadniona, bo nie o to w tym programie chodzi. Poza tym każdy przed telewizorem może w momencie transmisji programu wybrać inny kanał. Na pewno wymaga to mniejszego wysiłku intelektualnego niż próba wytłumaczenia księdzu, że się myli. Po drugie - skoro tak niepożądanym w sferze publicznej jest Nergal, to dlaczego Głódź ominął w tej kwestii Piasecznego, który też tam bierze udział? Nie wierzę w przypadek, że oberwało się sataniście, bo satanista, a na temat geja ani słowa. Oficjalny stosunek kościoła do homoseksualizmu jest raczej znany, ale jak można wyczytać między wierszami "ręka rękę myje, noga nogę wspiera". Bardziej prawdopodobne natomiast jest, że bajeczka o początku ludzkości, zainicjowanym przez raptem dwoje ludzi, wędrownym nauczycielu przemieniającym wodę w wino, mnożącym ryby i chleb, i wreszcie ginącym z woli swego ojca (sic!) za nasze grzechy, jest już nieco podstarzała, jak wczorajsze bułki w delikatesach. Kiedyś coś, co było biblijnym cudem, można wytłumaczyć naukowo. I do ludzi coraz częściej przemawia nauka. Poza tym to nauka kształtuje dzisiejszy świat. Religia ze swoim systemem wartości jest hamulcem postępu, nie oszukujmy się. Po trzecie - jakim prawem człowiek reprezentujący, jak na ironię nawiążę do słów Nergala, "największą zbrodniczą organizację na świecie", odbiera prawo do uczestnictwa w życiu publicznym "sataniście"? Człowiek ma dopiero trochę ponad 30 lat, głośno się o nim zrobiło od około lat 3. Wyleczył się z białaczki, choć niewierzący. Nie mówiąc o tym, że przed nim satanistów poza życiem publicznym było na pęczki. Natomiast kościół katolicki od dwóch tysięcy lat widać na każdym kroku. W dodatku na mocy konkordatu, który należałoby spalić, utrzymywany jest z budżetu państwa, nie odprowadza podatków, i wrzyna się w przestrzeń publiczną nie gorzej, jak w dupę stringi. Przy każdym śmietniku kościół, w urzędach krzyże, w Świebodzinie najwyższy na świecie pomnik Jezusa, doskonały wskaźnik poziomu EGO naszych hierarchów kościelnych i obraz mentalności wierzących - w środku pusto, z wierzchu - beton. Nie wspomnę o organizowaniu procesji, pielgrzymek, obstawianych przez finansowaną z kas miejskich policję, związane z tym utrudnienia w ruchu na drogach. Wszystko to za publiczne pieniądze. I wy chcecie odsuwać ateistów ze sfery publicznej? Niedoczekanie!

piątek, 19 sierpnia 2011

O uczuciach religijnych

Niech ktoś mnie oświeci. Zastanawia mnie pewna kwestia, po przeczytaniu doniesienia o uniewinnieniu Nergala, lidera zespołu Behemoth, za spalenie Biblii podczas koncertu. Nie rozumiem w tym całym zamieszaniu, kto kogo obraził i kto i za co ma się czuć obrażony.

Zacznijmy może od tych drugich, bo to to oni najgłośniej krzyczą, jako, że obrażeni. Powiedzmy sobie jasno i wprost: obrażoną może się poczuć osoba o stopniu inteligencji co najwyżej dorównującym osobie, która tej obrazy dokonuje. Darski rzekomo miał obrazić uczucia religijne osób, uważających się za katolików. Kto z tych obu stron jest mniej lub bardziej inteligentny - magister historii, czy specjalista od zarządzania i bankowości, przewodnik górski - nie wymaga chyba dalszego komentarza.

Po drugie. Jak wynika z uzasadnienia wyroku, Ryszard *tfu* Nowak, oskarżył Darskiego zupełnie nie o to, co on zrobił wtedy na scenie. Za co zatem został oskarżony liter Behemotha?

Obraza uczuć religijnych dotyczy miejsc lub przedmiotów czci religijnej. Słownik Języka Polskiego PWN definiuje czasownik "czcić" jako:
1. «oddawać cześć religijną»
2. «otaczać wielkim szacunkiem»
3. «oddawać hołd, okazywać pamięć»
4. «obchodzić jako święto»

Jak sama Biblia naucza, oddawać cześć religijną należy Bogu, a nie bożkom, pieniądzom, czy innym wartościom materialnym, nie wspominając o książce. Wykonywaniu znaku krzyża w kościele towarzyszą słowa "W imię Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego". Zatem to krzyż i osoby boskie są przedmiotem czci, nie zaś książka. Nikt nigdy nie modlił się do Biblii, tylko przed krzyżem, ewentualnie figurą Jezusa, lub Matki Boskiej. Co więcej, owe reprezentacje wizualne postaci stanowiących fundamenty wiary chrześcijańskiej znajdują się w sferze publicznej. W Polsce zagwarantowaną mamy ochronę wiary w tej właśnie sferze. Biblię natomiast każdy wierzący trzyma w swojej sferze prywatnej, w domu na półce i jak chce, to niech broni swojego egzemplarza przed podarciem. Nergal podarł swoją Biblię, jego sprawa. Co do szacunku wobec Biblii, to należałoby rozróżnić dwie rzeczy: szacunek do Biblii, jako zadrukowanego papieru, czy szacunek do Biblii, jako podstawy wiary, która to podstawa niezależnie od tego, na czym jest wydrukowana, powinna być w sercu każdego wierzącego. Biblia jest tylko pisemnym dowodem istnienia wyznawanych wartości.

Spójrzcie na swoje dowody osobiste. "Dowód osobisty jest dokumentem stwierdzającym tożsamość osoby, oraz potwierdzającym obywatelstwo polskie", można przeczytać na odwrocie, napisane po środku małymi literkami. Czy jeżeli mój dowód po przekroczeniu okresu ważności, zostanie zniszczony, to przestaję być obywatelem polski, bo zniszczona została ta informacja? Absolutnie nie! Może jeszcze mam się obrazić na urzędnika, że niszcząc dowód pozbawia mnie obywatelstwa? Analogicznie jest z Biblią. Można by na niej umieścić nadruk "Biblia Święta jest dokumentem potwierdzającym przynależność do grona chrześcijan". A jedna Biblia mniej czy więcej nie powinna nikomu robić żadnej różnicy. Liczą się wyznawane wartości.

Zastanawiające w tym wszystkim jest jedno. Ktoś kto dobrowolnie poszedł na koncert, wychodzi z niego urażony jego przebiegiem. Co więcej, nagrywa fragment i udostępnia go innym, mogącym poczuć się urażonymi. Czy można zrobić coś bardziej głupiego?

Wyobraź sobie, że idziesz na koncert , nagrywasz kawałek, czego nie wolno było robić na koncercie Behemotha, a następnie publicznie manifestujesz zniesmaczenie tym, co się tam działo? Nikt cię nie zmusza, idziesz, bo chcesz, w dodatku wiesz na co. Trzeba być totalnym ignorantem i żyć w klatce od ładnych paru lat, by nie kojarzyć Nergala z wizerunkiem antychrześcijańskim. W dodatku wiedząc, że impreza jest zamknięta dla określonego grona odbiorców, iść tam, a potem publicznie siać ferment. Skąd ten człowiek się urwał?

Sąd na szczęście pokazał obrażonej stronie gdzie jest jej miejsce i oby to był początek tego typu rozstrzygnięć w przyszłych podobnych sprawach. Jak myślicie, są szanse na to, że odejdzie się od bezprecedensowego sądownictwa w Polsce?

środa, 20 lipca 2011

Ukradnij tego posta

Tradycyjnie przeglądałem sobie zasoby naszej globalnej sieci, gdy po dłuższej przerwie spokoju, znowu mnie zabolało. Tytuł i wcześniejsza tematyka postów może sugerować, że chodzi o politykę, ale na szczęście nie. Chodzi o kradzież, ale nie w tej, że tak powiem, branży. Dziś będzie informatycznie. Na początek, powiedzmy sobie, wokół czego kręci się ten post - definicja kradzieży:

Kradzież (art. 278 kk) - zabór cudzej rzeczy w celu przywłaszczenia. Pod pojęciem zaboru rozumie się fizyczne wyjęcie rzeczy spod władztwa właściciela. Dotyczy to również przedmiotu pozostawionego przez niego w znanym mu miejscu w zamiarze późniejszego jej zabrania. Wymóg dokonania zaboru oznacza, że nie jest możliwa kradzież rzeczy znalezionej przez sprawcę lub jemu powierzonej. Nie wyklucza to odpowiedzialności za inne przestępstwo, a mianowicie za przywłaszczenie.

W skrócie historia polegała na tym, że namierzono babcię ściągającą porno z internetu przez swoją domową sieć Wi-Fi. Oczywiście postanowiono ukarać, bo jest to nielegalne (czytaj - pozytywne, kto nie lubi ściągnąć sobie od czasu do czasu pornosa z sieci musi być albo gejem, albo w podeszłym wieku).

I w tym momencie czas na właściwą falę oburzenia i wytykania absurdów z mojej strony. Kłócą się ze sobą w tym miejscu różne kwestie etyczno-prawne, ale to tylko ukazuje w jak popapranym świecie żyjemy.

Absurd numer 1: Kradzież przez kopiowanie.

Nie bez powodu przytaczałem definicję kradzieży we wstępie. Ktokolwiek by tego nie ściągał, czy to babcia, czy to ktoś inny, te filmy nadal są na serwerach. Zostały stamtąd SKOPIOWANE, a nie ZABRANE. Tylko samochodu z ulicy nie da się skopiować i jeżeli odjadę wypasioną bryką z parkingu sąsiada, to on jej nie będzie miał.

Absurd numer 2: Babcia ściągająca porno

Nie ukłuło nikogo w oczy, że łączy się dwie tak skrajne rzeczy ze sobą? Porno i staruszka... Pozew "antypiratów" powinien zostać z miejsca oddalony, ponieważ - na co również wpadł autor artykułu - który sąd uwierzy, że babcia jara się pornosami z sieci?

Absurd numer 3: Wyważanie otwartych drzwi

OK, powiedzmy, że filmy jednak były kradzione. To teraz powiedzcie mi taką rzecz: jak ma się kradzież w myśl w/w definicji, do korzystania z sygnału sieci bezprzewodowej? Nie jest wprost tam napisane że miała miejsce taka kradzież, jednak ci, co mieli do czynienia z sieciami bezprzewodowymi, zapewne wyczuli temat.

Chodzi o to, że. sama poszkodowana twierdzi, jakoby ktoś mógł włamać się do jej sieci i ściągać te filmy. A o to nietrudno, bo sieć bezprzewodowa, nie trzeba mieć fizycznego dostępu jakiegokolwiek kabla. Wystarczy zasięg. Odpalam laptopa, wyświetlam listę hotspotów, podłączam się do najlepszego sygnału i cieszę się łącznością ze światem, pobierając sobie porno na konto babci.

Absurd numer 4: Znajdźcie przepis, a znajdę człowieka...

Na nieszczęście babci, jeśli nawet uda jej się udowodnić, że nie ona ściągała filmy, to sąd może ją skazać (tfu, tfu) za... niewłaściwe zabezpieczenie sieci bezprzewodowej. Czujecie to?

Gdyby facet wszedł do jej domu be jej wiedzy i zgody, jest przestępcą, włamywaczem. Co kogo wtedy obchodzi babcia, która wstawiła za słabe zamki, albo wyszła do sąsiadki tylko na chwilę, nie zamykając drzwi? Przestępca jest winny, a nie babcia, której mogą nawet odmówić wypłaty z ubezpieczenia (jeśli w ogóle miała wykupione).

Ale, babcia za to winna może być niezabezpieczeniu sieci, lub pójdzie siedzieć do spółki ze złodziejem, który te zabezpieczenia złamał, bo on je złamał, a ona słabo się zabezpieczyła!!!

Taki krótki news, a tyle absurdów. Jeśli ktoś znajdzie więcej, dajcie znać. I żeby nie było, to nie jest czepianie się na siłę, w takim świecie żyjemy...

piątek, 29 kwietnia 2011

Kumulacja

Jak w tytule - kumulacja! Zebrało się. 40 milionów... Polaków. Zebrali się w internecie, przed telewizorami i każdy z nich w pewien sposób ustosunkował się do przynajmniej jednego z trzech wydarzeń, które odbiły się echem na świecie i w Polsce.

Katastrofa sprzed roku.

Wciąż się ciągną komentarze na temat katastrofy Smoleńskiej. Ale obiecuję sobie, że temat ten będzie z tego bloga znikał. Wydaje się, że wszystko, co mogłem w tym temacie powiedzieć, zostało już powiedziane. Parcie na szkło jednak poczuł tzw. mecenas Rogalski twierdząc, że należałoby zbadać obecność helu na lotnisku, bo to rzadki gaz i to on mógł spowodować szybsze opadanie samolotu po celowym rozpyleniu przez Rosjan. Primo - niech "mecenas" zbada lepiej zawartość mózgu w swojej czaszce, albo stężenie dwutlenku siarki w kabinie pilotów, będzie przynajmniej wiadomo, jak bardzo się bali tego lotu. Secundo - hel lżejszy od powietrza nie pływałby nad lotniskiem, tylko pofrunął do atmosfery bez śladu. Poza tym jest ponad rok po katastrofie, gdzie jest hel wtedy tam rozpylany? Mit obalony.

Beatyfikacja Jana Pawła II

Kto uważa, że obrońca pedofilii w kręgach kościoła i przeciwnik antykoncepcji, która mogłaby uratować miliony w Afryce przez zapobieganie rozprzestrzeniania się HIV, powinien zostać świętym, niech pierwszy rzuci kamieniem. Szacunek mu się należy z racji stanowiska, szkoda go jako człowieka, ale poglądy dyskredytują jego postać od bycia świętym. Ale taka nasza polska krew, że nie damy na siebie złego słowa powiedzieć. Tymczasem wśród narodowości grupowo zamieszkujących i wspólnie pracujących za granicą, tylko wśród Polaków jeden drugiemu pluje w talerz z zupą. Nie mówiąc o tym, że beatyfikowany zostanie przywódca największej zbrodniczej organizacji świata. Ile krwi przelano w imię wiary i nawracania, tak chyba w żadnej wojnie nie było. I nikt za to nie przeprosił po dziś dzień.

Ślub Williama i Kate

Impreza z mega pompą bez większego znaczenia poza dobrym PR-em i rozrywką dla mas. Wydarzenie na pewno wpłynie w najbliższym czasie na świat mody, jednak na kreacje w podobnym stylu, który tam prezentowali goście, stać raczej niewielu. Ślub książęcej pary może ewentualnie skłonić do refleksji, czyj kolejny będzie równie głośnym wydarzeniem. Na świecie, w Polsce. Polacy pewnie zielenieją z zazdrości, bo któż z kręgów rządzących u nas mógłby zorganizować wesele z takim rozmachem? Jarosław Kaczyński jest często wymieniany jako kawaler wśród polityków. Ale gdyby się zdecydował na taki krok, to nie w Polsce. U nas gejowskie śluby nie są zgodne z prawem.

I to by było przed długim weekendem na tyle. Wrażeń sporo, ale pora oderwać się na chwilę od TV i wyjść na działeczkę rozpalić grilla. Tylko nie spijcie się za mocno.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Wielkanocne Alleluja

Tytułem wstępu - osoby, które na krytycyzm wobec chrześcijaństwa mają jedyny, niepodparty jakimkolwiek racjonalnym myśleniem, kontrargument o nazwie "obraza uczuć religijnych" są proszone o opuszczenie tego posta i odklepanie dziesiątki różańca w mojej intencji. Osoby, dla których bracia Kaczyńscy uchodzą za patriotów i mężów stanu - również. Pozostałych, trzeźwo myślących, zapraszam do lektury.

Tytuł posta jest mocno zwodniczy i niestety, ale nie będzie w nim nic na temat Wielkanocy takiej, jaką znamy z tradycji. Może tylko w ramach oświecenia zabłąkanych dusz przypomnę, że jest to najstarsze chrześcijańskie święto związane ze zmartwychwstaniem Jezusa, jednak trudno tak naprawdę określić, kiedy miało swój początek. Można powiedzieć, że "oto wielka tajemnica wiary". W dzisiejszych czasach trudno też o wskazanie słusznego, płynącego z góry przykładu, jak obchody świąt wielkanocnych miałyby wyglądać i co właściwie znaczą. Stąd też nie szukajcie tu moich personalnych nawiązań do tradycji, a raczej komentarza do tego, jak "obchody" wyglądają współcześnie.

Z jednej strony sięga się do wydarzeń sprzed około 2000 lat i mówi się, że w tym szczególnym okresie powinniśmy zastanowić się nad rolą krzyża w naszym życiu, jako symbolu zbawienia i odkupienia naszych win. Z drugiej strony wystawia się w kościołach na adoracjach Grób Pański inspirowany katastrofą lotniczą sprzed roku, tłumacząc taki a nie inny zamysł "pustką", która po niej powstała.

Pustkę to ma, moi Drodzy, w głowie ten, kto zaprojektował taką bzdurę do postawienia w kościele, jeszcze bardziej pusty jest biskup parafii, w której to stoi. Jedynie wierni nie dali się całkiem zaślepić katastrofą i krytykują projekt. I trudno się temu dziwić. Patrząc z perspektywy katastrofy, to nie Jezus zginął w Tupolewie, tylko Jarosław Kaczyński. Z drugiej strony, z perspektywy historii Jezusa, to zginął on na krzyżu, a nie w Tupolewie. Skoro dziś zamienia się postacie obu historii, to być może za rok doczekamy się kolejnej natchnionej wizji Grobu Pańskiego, przedstawiającej "zdradzonego o świcie" Lecha Kaczyńskiego wiszącego na krzyżu. Może do tego czasu poznamy też Judasza, który go zdradził. Obyśmy tylko nie doczekali się zmartwychwstania. Ale nigdy nic nie wiadomo...

Jedno jest za to pewne, obchody Wielkanocy, które są ukazywane w mediach dalekie są od tradycji, przeinaczone, zafałszowane. Mówi się o tym, co powinien znaczyć krzyż, podczas gdy przez większość ostatniego roku było to wyraźnie polityczne narzędzie, i z takim traktowaniem krzyża księża bali się zmierzyć. A dziś z okazji trwających świąt, w poprzedzających je homiliach tłumaczy się wiernym, że dwie zbite ze sobą pod kątem prostym deski są symbolem zbawienia, zwycięstwa. Absolutnie! Krzyż, dźwigany przez Jezusa na miejsce jego śmierci symbolizuje śmierć, zbrodnię dokonaną przez Rzymian. Symbolizuje zwieńczenie planu bożego, który od początku do końca spalił na panewce.

Przypomnijmy, w wielkim skrócie - na samym początku powstaje świat, pojawiają się Adam i Ewa, zjadają Zakazany Owoc, opuszczają Eden obarczeni strasznymi konsekwencjami. Rodzą im się Kain i Abel. Pierwszy zabija drugiego. Mijają wieki. Ludzkość rozprzestrzenia się po ziemi i nadal musi jednak czynić zło, bo Bóg postanawia wszystkich utopić, poza Noem, jego rodziną i zwierzętami. Jednak i to go nie zadowoliło i wpada na jeszcze "genialniejszy" plan. Zsyła swojego syna, który po 33 latach umiera na krzyżu. Brakuje mi cenzuralnych słów, by określić, jak podłym ojcem trzeba być, aby posyłać własnego syna na śmierć, jako zadośćuczynienie za własny błąd popełniony podczas stworzenia świata. Mało tego, Jezus umarł wieki temu, a ludzie jak czynili zło, tak będą je czynić i żadna ludzka ofiara wydaje się nie mieć na to jakiegokolwiek wpływu. Jak to mówią: "Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane".

Mokrego Jajka Wszystkim ;)

niedziela, 10 kwietnia 2011

10 kwietnia

Dziś krótka lekcja historii. Zapomnijmy na chwilę o tym, co działo się rok temu, co działo się 71 lat temu i cofnijmy się o prawie pół tysiąclecia, dokładnie o 486 lat do roku 1525. Miało wtedy miejsce wydarzenie, o którym najwyżej na lekcji historii usłyszycie. Mianowicie Hołd Pruski.

Hołd pruski odbył się 10 kwietnia 1525 w Krakowie po wcześniejszym zawarciu traktatu między królem Zygmuntem I Starym a Albrechtem Hohenzollernem w dniu 8 kwietnia 1525 roku. W wyniku tego aktu Prusy Zakonne zostały przekształcone w Księstwo Pruskie jako lenno Polski.

Ostatni w Prusach[1] wielki mistrz Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie (krzyżackiego) sprawujący władzę świecką nad państwem zakonnym Albrecht Hohenzollern, przyjął wyznanie luterańskie i przekształcił państwo zakonu krzyżackiego w świeckie państwo (Prusy Książęce), stając się jego władcą (księciem). Jednocześnie złożył hołd lenny swojemu wujowi Zygmuntowi Staremu, królowi Polski.

W wyniku zawartego traktatu prawo do dziedziczenia Prus Książęcych otrzymali męscy potomkowie Albrechta, a w razie jego bezpotomnej śmierci – jego bracia Jerzy, Kazimierz i Jan z potomstwem męskim. Z dziedziczenia wyłączona była linia elektorów brandenburskich. Traktat krakowski był pierwszą umową o charakterze międzypaństwowym pomiędzy władcą katolickim a protestanckim w Europie[2].

W czasie składania hołdu na na Goldzie rynku krakowskiego, Albrechtowi towarzyszyła delegacja stanów pruskich. Albrecht odebrał z rąk króla proporzec z herbem Prus Książęcych jako symbolem lenna. Oznakę zależności od króla i Korony symbolizowała umieszczona na piersi czarnego pruskiego orła litera S (Sigismundus) oraz korona na jego szyi.

Wydarzenia związane z hołdem pruskim zlikwidowały państwo krzyżackie, czyniąc jego spadkobiercę, świeckie państwo pruskie, krajem zależnym od Polski. Aż do srebrnego wieku, tj. epoki Wazów na tronie Polski zagrożenie z tego kierunku zostało odsunięte i zmarginalizowane, jednak nie zlikwidowane. Dynastia panująca w Prusach wymarła w 1619 roku, zaś Sejm wyraził zgodę na przejęcie tronu przez spokrewnionych elektorów brandenburskich (w obawie przed sojuszem szwedzko-brandenburskim). Od tego momentu władcy Brandenburgii-Prus dążyli do połączenia swoich ziem w jednolite terytorialnie państwo, do czego przeszkodą były ziemie Prus Królewskich. Podczas potopu szwedzkiego w traktatach welawsko-bydgoskich zerwano zależność lenną Prus od Rzeczypospolitej. Pośrednio więc, konsekwencją nieinkorporowania Prus w roku 1525 były rozbiory Polski.

Nie mówi się jednak o tym, bo Polska ma w historię wpisane bycie - jak to określił "Mickiewicz" w trzeciej części "Dziadów" - "Chrystusem narodów". Od wspominania sukcesów odniesionych na tle międzynarodowym, wolimy cierpieć za innych, i upamiętniać wszelkie zbrodnicze, dokonane na naszym narodzie akty nienawiści - rozbiory, hitlerowskie obozy koncentracyjne, Katyń.

Na zagranicznych forach krążą o Polsce opinie tego typu (przetłumaczona z angielskiego):
"Czy dla Polaka to tak błogo, czuć się jak ofiara? Orgazmiczna rozkosz być uważanym za ofiarę ludobójstwa... Ha! Cóż za odrażająca satysfakcja zawsze stawać w roli odwiecznej, pożałowania godnej ofiary, aby tylko pasożytować na uczuciach zamożniejszych sąsiadów... Odrażające" (Oryginalny tekst posta)

Pytam więc: Jak długo i za jaką cenę (gaz już zdrożał) Jarosław Kaczyński chce wsadzać Putinowi i Miedviediewowi palec w oko za zbrodnie sprzed 70 lat, których w dodatku nie oni dokonali? Wyobraźcie sobie reakcję władz rosyjskich nad tablicą w Smoleńsku, z której bije oskarżenie o ludobójstwo. Wczorajsza wzmianka o tym miała charaktery ściśle geograficzny, była zupełnie apolityczna. Ale skoro gramy z Rosją w politykę i odgrzebujemy stare rany, to nie sposób o tym nie wspomnieć.

I oby to był jeden z ostatnich postów na ten temat. Dajcie żyć!

sobota, 9 kwietnia 2011

Rocznicowy

Co prawda rocznica feralnego 10 kwietnia dopiero jutro, ale nasi politycy w dbałości o to, byśmy nie zapomnieli o katastrofie, ciągle wynajdują jakieś sensacje związane z wydarzeniami sprzed roku. Temat jest do obrzydzenia wałkowany, więc co za różnica, czy dziś czy jutro piszę tego posta. Póki PiS i jaśnie Prezes nie uznają, że pamięć Lecha została godnie upamiętniona nie będzie spokoju.

No i znów się wrzawa podniosła, bo Rosjanie podmienili tekst na tablicy w Smoleńsku. Zniknął zapis o tym, że 96 poległych osób zginęło w drodze na uroczystości katyńskie. No jak oni mogli? Ano, mogli. Kto tego nie rozumie - wyjaśniam:

Ich piaskownica - ich zabawki
Tablica leży na terytorium Rosji, polaczki - won. Rosja ma święte prawo do robienia co jej się podoba na swoim własnym terytorium, nie pytając kogokolwiek o zdanie. Zwłaszcza Polski, zwłaszcza rusofoba Kaczyńskiego, przez którego niedbałe podskakiwanie Putinowi mamy gaz, jeśli nie najdroższy, to w pierwszej trójce najwięcej płacących za ten gaz. Komu płacimy? Rosji.

Przyszłe pokolenia Rosjan też niech wiedzą, co się działo
Ze względu takiego samego, jak powyżej nie powinna tam też leżeć tablica tylko w języku Polskim. Bardzo dobrze, że Rosjanie dbają o to, żeby ich rodacy również umieli przeczytać, co się wydarzyło w smoleńskim lesie. Nie tylko ci współcześni, ale potomkowie Rosjan również się doczytają, co upamiętnia ta tablica.

Usunięcie wzmianki o Katyniu
Dla nierozumiejących tego powodu również śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż, jeśli się trochę pomyśli, a nawet (co jest wygodniejsze) nie trzeba myśleć, wystarczy mapa - to raczej oczywistym jest, że ze Smoleńska najbliżej jest do Katynia. Z tego samego powodu jest oczywistym, że jeżeli do Smoleńska udawał się jakiś lot, to raczej na pewno na uroczystości związane z Katyniem. W związku z tym dodawanie tego na tablicy jest zbędne. No chyba, że ktoś w smoleńskim lesie zbierał grzyby, ale to raczej nie jest warte upamiętnienia.

Podobnie nie upamiętniono oficjalnie śmierci rosyjskiej carycy Katarzyny II. Jak zmarła wiadomo, ze źródeł historycznych, nie z nagrobka. Tak na marginesie, nie ma co ukrywać, była to postać o wiele bardziej zasłużona dla swojego narodu, niż ofiary spod Smoleńska.

Wzmiankę o Katyniu usunięto również wzorem innych nagrobków. Na żadnym nie odczytacie dokąd udawały się pochowane osoby, najwyżej okoliczności. Wyobraźcie sobie:

Jan Kowalski
15.02.1937 - 21.07.2010
Żył lat 77
Zmarł potknąwszy się o schody
w drodze po ziemniaki do piwnicy
Pokój jego duszy

To jest tak samo śmieszne i żałosne, jak comiesięczne zgromadzenia na placu prezydenckim, gdzie Lech Kaczyński pracował, jako prezydent. Dlaczego tam trafiają znicze i kwiaty? Czy ktokolwiek z was kładł wieńce pod firmą, w której pracujecie, gdy zdarzała się śmierć kolegi z pracy? Szczerze wątpię.

Czysta polityka. I pomyśleć, że jutro będzie jeszcze gorzej, bo okrągły rok po katastrofie.

piątek, 1 kwietnia 2011

Zwyrodnialczo i obrazoburczo

Moderacja Wirtualnej Polski ma najwyraźniej pełne ręce roboty, bo wrzucili ciekawy temat, a komentarze takie, że ręce i nogi opadają. Zastanawiam się, czy odrzucają jakieś naprawdę sensowne wypowiedzi, czy siedzą i odfiltrowują totalne bzdury, łańcuszki, reklamy i prowokacje.

Ukazał się artykuł, w którym kobiety zaczęły masowo się przyznawać, taki "coming out", jak już jedna zacznie to poszły konie po betonie. A zaczęły się przyznawać do tego, że pochodzą z kazirodczych związków. I zaraz, jak to w naszym teoretycznie świeckim kraju, gdzie krzyż może wisieć, tam zaraz wisi, choć tylko może, rozpętała się dyskusja. Zaczęli ludzie, którzy dopatrzyli się kazirodztwa w Biblii. Oczywiście wielce urażeni wierzący nie mogli nie pozostać bez odpowiedzi. Oczywiście się skompromitowali. Ale czy to pierwszy raz?

Kościół, czyli księża i ich stada bara... owieczek, wierzących... interpretują biblijne historie, jak im wiatr zawieje. Raz nauczają, że dosłownie, a raz, że to tylko przypowieści do interpretacji, żeby uniknąć ognia trudnych pytań i wątpliwości. Ale żeby mieć takie pytania i wątpliwości trzeba najpierw myśleć, a kościół nie jest instytucją od myślenia, tylko od ślepej wiary i zabobonów. Tak ksiądz powiedział i tak ma być.

Stwierdzenie: Czystość genów umożliwiała kazirodztwo.
Odpowiedź: Jaka czystość, jakich genów? Ludzie piszący księgę rodzaju nawet nie zastanawiali się, czy Ziemia, którą przemierzają jest płaska, na wszelkie choroby lekiem była modlitwa, zamiast pigułki nafaszerowanej chemią, a wy mi tu czystości genów wyjeżdżacie. Oni nawet o tym nie słyszeli.

Stwierdzenie: Adam i Ewa nie byli jedynymi ludźmi stworzonymi przez Boga bezpośrednio.
O: Oczywiście, że nie byli! W takim razie Biblia już od księgi rodzaju kłamie, przepraszam, zataja prawdę. Bóg katolicki musiał stworzyć więcej ludzi, o których nie wspomniano. O czym więc jeszcze nie wspomniano w Biblii? Strach pomyśleć. Badaczy odsyłam do apokryfów.

Jest też inne rozwiązanie i aby samodzielnie dowieść słuszności uzasadnienia, dlaczego jest dużo bardziej prawdopodobne, sam wam wydam pewne "przykazanie". Dla wszystkiego postaram się, by miało podniosły, biblijny ton. Oto i ono:

Nie będziesz poszukiwał innego ojca i innej matki, ani żadnych innych rodziców niż ci, z których powstałeś z połączenia ich komórek płciowych.

Przeczytawszy, zastanówcie się, które przykazanie wam to przypomina. Jeśli nie potraficie skojarzyć, to dalej zastanówcie się, czy podczas czytania choćby przez chwilę nie przeszła wam przez głowę myśl, czy w ogóle w świetle posiadanej przez was wiedzy o waszej rodzinie i pochodzeniu, jest możliwe złamanie tego przykazania? A jeśli jest, to jak drastycznie wpłynie na postrzeganie przez was rzeczywistości. Gdybyście nie mieli drugiej matki i drugiego ojca, nikt by wam nie mówił "Nie będziesz poszukiwał". Identycznie sprawa ma się z przykazaniem, do którego jest to nawiązanie - "Nie będziesz miał innych bogów przede mną". Tym zakazem Bóg sam daje znać swoim wyznawcom, że nie jest jedynym.

Tak więc mamy do czynienia z ewidentnym kazirodztwem, a jeśli nie to z łatwością dającym się obalić twierdzeniem, że religia chrześcijańska jest monoteistyczna.

Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz kościół robi wiernych w balona :)

--

Pozdrawiam przy okazji ewentualnych przybyłych czytelników racjonalisty, jeśli tu trafili i dostrzegli podobieństwo między powyższym tekstem, a jednym z tekstów stamtąd ;)

sobota, 26 marca 2011

Skarb państwa traci, czy nie zarabia...?

W tytułowym pytaniu nie do końca wiadomo o co chodzi, bo zależnie z której strony spojrzeć jest raz tak, a innym razem inaczej. Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A o pieniądzach ostatnio mówi się dość dużo w kontekście cen żywności. Cukru zwłaszcza.

Otóż okazuje się, że ceny cukru trafiły na kosmiczny poziom. Za kryształki, bez których poranna kawa nie smakuje już tak wspaniale, płacimy około 3 razy więcej niż jakiś miesiąc-dwa temu. Oczywiście winny wszystkiemu jest nie kto inny, a premier Donald Tusk. Tak przynajmniej wynika z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Ale, gdyby Jarosław zdjął klapki z oczu i włożył na przykład Google, poszukał światowych cen cukru, to zapewne zacząłby wmawiać Polakom, że "Donald Tusk jest winien wzrostom cen cukru, na całym świecie".

No niestety, Polska nie Jest Najważniejsza. Światowe ceny cukru odbijają się czkawką na naszym rynku. Wystarczy spojrzeć na wykres światowych cen cukru. Czarno na białym wynika z niego, że ceny cukru przez ostatnie 10 lat wzrosły sześciokrotnie(!) na całym świecie. Oczywiście świat Jarosława Kaczyńskiego kończy się na osiedlowym sklepiku, gdzie - możliwe, że samodzielnie pierwszy raz w życiu - zrobił zakupy. Tak, jak my prawdziwi Polacy, codziennie robimy. Podjeżdżamy pod sklep limuzyną, w towarzystwie tragarzy, czekają na nas kamery, dziennikarze, płacimy gotówką, bo nie umiemy korzystać z karty, tudzież nie mamy konta, i po wszystkim udzielamy wywiadów wylewając na Donalda Tuska wiadro pomyj. Obrażamy przy okazji klientów Biedronki, nazywając ich biednymi. Portugalia stanęła na skraju bankructwa, a taka reklama Biedronki (właścicielem Biedronki jest portugalska Jerónimo Martins) z pewnością im się przyda. Polacy przez ceny cukru też nie mogą zbankrutować, dlatego pojawiła się obietnica dodatku drożyźnianego. A przepraszam bardzo - z czyjej kieszeni zostanie od wypłacony? Bo chyba nie z kieszeni Jarosława. Mnie osobiście cukier kosztuje niecałą złotówkę miesięcznie. Używam go głównie do kawy w pracy i 1kg opakowanie stoi w szafce już koło 2-3 miesięcy. PiSowskie, populistyczne słodzenie za to będzie drogo kosztować tego, kto wygra najbliższe wybory. Bo kto nam więcej da, niż PiS może obiecać...

Tak, jak i na osiedlowych sklepikach świat się nie kończy, tak lista potrzeb człowieka nie kończy się na cukrze. Na pewno, jak się obserwuje to, co się dzieje, to nieraz nachodzi człowieka chęć sięgnięcia po papierosa i zaciągnięcia się z nerwów. To jest dopiero drożyzna. Wiedzieliście, że gdyby nie akcyzy, podatki i
inne haracze, paczka papierosów nie kosztowałaby ponad 9, a zaledwie 1-2 zł? To jest dopiero okradanie obywateli. I to jest dobre, państwo z tym nie walczy. A przecież podatnika-palacza nie obchodzi, czy niszczy sobie zdrowie na nielegalnych, czy legalnych używkach. Gdybym miał płacić za paczkę papierosów niemal 10 razy mniej, to pewnie że bym wybrał tą z nielegalnego obrotu. Państwo by i tak mi się za to zrewanżowało w formie policjanta, wlepiającego mi mandat za palenie w miejscu publicznym. Nawet gdyby to był legalny papieros, nie byłoby żadnej ulgi. 500 zł z kieszeni, jak drut. Jakieś 80 paczek cukru. W informacji podane było, że państwo straciło na wartości tych papierosów. Cóż, moim skromnym zdaniem jest różnica między "stracić" i "nie zarobić". Wydaje mi się też, że uzależnienie od papierosów jest silniejsze, niż od cukru i nacisk na obniżanie cen idzie nie w tym kierunku, co trzeba, ale ja truskawki cukrem... wróć... za drogo, słodzikiem posypuję.

Dobrze, że alkohol wciąż w cenie. Idę do sklepu. Szykujcie kamery.

sobota, 26 lutego 2011

SMS-owy

Dziś na temat SMS-a, być może zapraszającego do udziału w konkursie. Nie, nie u mnie, niestety. Domniemany konkurs organizuje Orange. I spamuje użytkowników. Dostałem SMS-a:
"Wzywamy do potwierdzenia, czy numer 503xxxyyy jest Państwa? Jeśli tak, GRATULUJEMY! Proszę wysłać SMS o treści ORANGE na 60400".
I dalej informacja o regulaminie i kosztach.

Nie dość, że zapychają mi telefon takimi bzdurami, to jeszcze wiadomość jest nie do mnie. Numer się zgadza, ale ten numer nie jest Państwa, do jasnej ciasnej, tylko mój - nie "Państwa", tylko "Pana" jeśli już. "Pana", którego Orange powinno znać, bo ma go w bazie abonentów. Imię, nazwisko, datę urodzenia, nawet PESEL, numer i serię dowodu. I zawracają człowiekowi głowę bzdurami. Nawet nie wiadomo, po co mam potwierdzać, że to mój numer, bo ani słowa o tym, a odnośnik do regulaminu to bzdura, bo jest mowa tylko o głównej stronie Orange. Czysta głupota. Nie mam ochoty na szukanie. Poza tym, czy jeśli odpiszę na tego SMS-a to mam pewność, że nie zaspamują mnie w przyszłości jeszcze bardziej? Ten SMS był bardziej debilny niż ten o gwarantowanych nagrodach, wymagających potwierdzenia.

Na ten temat była swego czasu fajna historia. Sprawa pani Barbary, która dostała SMS'a o wygranym BMW. Miała tylko potwierdzić SMS-em zwrotnym. I co zrobiła? Poszła osobiście do centrali rozsyłającej ten chłam, narobiła dymu, że ona wygrała, nie będzie niczego potwierdzać i chce kluczyki. Kobieta, którą tam zastała tylko nabrała wody w usta, a jeśli już coś odpowiedziała, to były to wyrecytowane formułki z regulaminu. I za to straciła laptopa. Jak to, straciła? Normalnie, Pani Basia zwinęła jej z biurka na odchodne. I konkursów o BMW nie ma.

A wracając do cytowanego SMS-a. Kolejnym przejawem głupoty jest samo żądanie potwierdzenia. Z jednej strony dopytują się czyj to numer, a tylko nie zapłać w porę rachunku... w BOK-u od razu znajdą dane osobowe pasujące do zablokowanego numeru :)

Pozdrawiam

(Pan) Ł. W.

PS.
Ten post jest jednocześnie dowodem na to, że najlepiej nic nie pisać na siłę, a komentować na bieżąco. Opisywana sytuacja miała miejsce dosłownie w przeciągu ostatniej godziny.

sobota, 19 lutego 2011

Jarek bloguje

Postanowiłem na chwilę odpocząć od polityki i znaleźć inny temat, który mnie "bolał", ale się nie da... Po prostu Przy żadnej innej okazji, niż cała ta paplanina polityczna, nie otwiera mi się nóż w kieszeni... Zwłaszcza jak głos zabiera PiS z "prezesem" na czele. A "prezes" wzbudził nie byle sensację - założył bloga. Mając na myśli "założył" należy jednak się spodziewać, że prowadzą go za niego jego najbliżsi wazelinia... tfu... współpracownicy. I nie było w tym nic dziwnego, że powstał ten blog, w końcu "prezes" chce być modny i też mieć czytelników (bo kto nie czyta dziś bloga Palikota, Senyszyn, albo Korwina-Mikke i innych?), żeby kiedyś nie stwierdził:

Osobiście nie jestem zwolennikiem zmuszania ludzi do brania udziału w wyborach ani też znacznych ułatwień jeśli chodzi o oddawanie głosu. Akt głosowania powinien być według mnie czynnością poważną, świadomą, wymagającą pewnej fatygi. Nie jestem entuzjastą tego, żeby sobie młody człowiek siedział przed komputerem, oglądał filmiki, pornografię, pociągał z butelki z piwem i zagłosował, gdy mu przyjdzie na to ochota. Zwolennicy głosowania przez Internet chcą tę powagę odebrać. Dlaczego? Wiadomo, kto ma przewagę w Internecie i kto się nim posługuje. Tą grupą najłatwiej manipulować, sugerować na kogo ma zagłosować.

Jest wypowiedź dość często wypominana w komentarzach pod debiutanckim postem na blogu. I, o dziwo, żaden wpis zawierający ten cytat jeszcze nie został stamtąd usunięty. A przecież PiS tak chce dbać o swój wizerunek, że rozważa cały czas zajęcie się monitoringiem polskiego internetu. Stworzyli sobie właśnie miejsce do kontroli, które powinno być pierwszym, jedynym i ostatnim miejscem do takich praktyk. Zatem czyżby zezwolenie na zamieszczanie powyższego tekstu oznaczało, że inicjatywa kontroli co, kto i gdzie pisze, była tylko straszakiem? Same puste słowa, zero konkretnych działań i efektów.

A jest co komentować, bo treść posta nie odbiega od tego, co PiS prezentuje w mediach, czysta teoria. Demagogia. Poza tym nudna, długa, pozbawiona sensu i logiki. Mowa o bogaceniu się obywateli. Jaki model państwa to zapewni? Na blogu czytamy, że "Bogactwo poszczególnych Polaków może być trwałe tylko wtedy, gdy będzie się opierać na bogactwie Polski".

Zastanówmy się przez chwilę: bogate państwo, dzięki bogatym Polakom, czy Polacy bogaci, dzięki bogatej Polsce? Polacy nie będą bogaci, jeśli Polska nie będzie bogata. A jeżeli przyjmiemy forsowany przez "prezesa" jego "patriotyzm gospodarczy", to sami powinniśmy sobie zagwarantować wspomniane bogactwo. Powstanie zamknięty obieg, w którym przyrost bogactwa zostanie sztucznie wygenerowany przez różnego typu podatki. Bogactwo "patriotycznej gospodarczo" Polski w takim ujęciu zostanie zwiększone tylko przez to, że żyją w niej bogaci obywatele. A bogaty obywatel to taki, który zdobył swój majątek dzięki temu, że państwo, czy inni obywatele, których na pewien wydatek stać, mu coś, umówmy się, że dali. Umówmy się dlatego, że, o ile Polacy kupując różne dobra jedni od drugich, przyczyniają się w ten sposób do wzajemnego powiększania swoich majątków, to państwo nigdy nic obywatelowi nie dało. Obywatel jeśli coś chciał od państwa, musiał to sobie najpierw zagwarantować odprowadzając różnego typu składki i podatki uchwalone przez ekipy rządzące na przestrzeni wielu lat. Przykłady można mnożyć i mnożyć.

Pierwszy z brzegu - "darmowe" leczenie przez NFZ finansowane jest przez nas samych ze składek na służbę zdrowia, odprowadzanych z naszych ciężko zarabianych pieniędzy. Ubezpieczenie emerytalne z ZUS/OFE, to także pieniądze, które sami sobie odkładamy na późne lata. Z tym, że ten drugi działa jeszcze o tyle mądrze, że stara się te oszczędności pomnożyć przez inwestycje w papiery wartościowe. Co jednak nie zawsze wyjdzie na dobre, patrz kryzys finansowy i wyniki giełd.

Idea "patriotyzmu gospodarczego" mocno pachnie, żeby nie powiedzieć śmierdzi, lewicowym nacjonalizmem. Polska nie jest krajem, w którym obywatele w sposób lekki łatwy i przyjemny osiąga stan zamożności. Raz, że przeciętny Kowalski, aby ze spokojem przeżyć "od pierwszego do pierwszego" musi najpierw zapracować na wypłatę dla szefa i kapitał firmy, w której pracuje. Szef z kolei ze swojej wypłaty odprowadza NFZ, ZUS, PIT, CIT, VAT i inne HGW, co jeszcze. A dwa, to że pracownika obowiązuje niemalże dokładnie to samo. Nie dość, że zarobił na szefa i jego wydatki, to jeszcze oddaje do kasy państwa identyczne potrącenia ze swojej strony. To się ładnie nazywa "wynagrodzenie netto" ("na rękę") i "wynagrodzenie brutto". Oczywiście dla państwa liczą się dochody "brutto", i na przykład jeżeli zarabiasz ~1700 zł brutto, nie należy ci się renta socjalna, którą ty dostaniesz "na rękę" (bo oczywiście opodatkowana) w wysokości 525,88 zł, ale już netto. Co więcej, renta wyznaczana jest przez wskaźnik minimalnego wynagrodzenia, który w tym roku wzrasta. A zgadnijcie, co z progiem wynagrodzenia, od którego zawieszą rentę? Tak, dokładnie, bez zmian. Oczywiście mowa o kwocie brutto. Dlaczego czepiam się rozróżnienia netto-brutto? Panowie, pochwalcie się dziewczynie, że macie półmetrowe penisy. Wow! Ale zaraz... to jest, długość "brutto" - z kręgosłupem. Nie, dziękuję, dla mnie masz 15 cm, żegnam.

Tak więc państwo z nas zdziera na każdym kroku, dając nam tylko to, co my sami sobie wypracowaliśmy, a "prezes" namawia jeszcze do zwiększenia wewnętrznego zaangażowania w budowanie gospodarczej siły państwa wycierając sobie gębę patriotyzmem? Mówicie, że Platforma nic nie robi. I dobrze, nie będzie nic robiła z gospodarką, bo ilekroć rząd wsadza ręce do gospodarki, to są kłopoty. Mamy wolny rynek, jakość prywatnych usług jest na wiele wyższym poziomie niż państwowy. Problem "Polski A" i "Polski B" wynika z tego, że państwo w zbyt dużym stopniu angażuje się w gospodarkę, zamiast uprościć biurokrację i możliwości Polaków pod względem pozyskiwania prywatnego kapitału, bez którego nie zwiększy się kapitał Państwa. Prywatni z "Polski A" oferują swoje usługi na wyższym poziomie, biorą za nie więcej pieniędzy, które prędzej, czy później trafią do kasy państwa. W "Polsce B" zaś obywatel płaci za usługi w podatkach, które przejadane są przez urzędników, np. władzę sądowniczą, która za czasów "prezesa" i ministra Ziobry mogła się poszczycić co najwyżej zwiększoną ilością konferencji prasowych, nie zaś wynikami działania, co zresztą słusznie przyznał, że od wielu wieków wymiar sprawiedliwości działa niesprawnie. Nawet wspomniana przez prezesa informatyzacja, której zapewne nawet nie on dokonał, nic nie wniosła.

Informatyzacja za to wniosła to, że mógł powstać powyższy tekst. Zarówno dlatego, że powstał blog "prezesa", jak i mój. Zobaczymy, czy będzie co dalej komentować.

środa, 12 stycznia 2011

Raport MAK z katastrowy ujawniony

No i doczekaliśmy się. Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) ujawnił raport z katastrofy rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem z 10 kwietnia 2010. Po 9 miesiącach dowiedzieliśmy się, kto jest tak naprawdę odpowiedzialny za śmierć 96 osób.

Kto nie czytał raportu niech łaskawie zamknie jadaczkę i czyta.

Kto sądzi, że Polska oddała śledztwo Rosji, również powinien zapoznać się z raportem, z którego wyraźnie wynika, że nie tylko oni to prowadzili. Był Edmund Klich, Polacy, Rosjanie, Amerykanie (tak panie Macierewicz, pana wylot z panią Fotygą był absolutnie zbędny), którzy dekodowali dane z dwóch przyrządów, bo były ich produkcji. W śledztwie nawet brali udział Azerowie i Uzbecy. Ale nie, Rosja sama bada sprawę, na pewno coś przekręci.

Nawaliła załoga samolotu, która zbyt późno podjęła decyzje kluczowe dla przebiegu zdarzeń. I nie ma dalszej dyskusji. Pilotom brakowało przeszkolenia to raz, a dwa - na pokładzie był podpity (0,6 promila alkoholu we krwi, spożytego na pokładzie - brak śladów w nerkach) generał Błasik.

Pomyślicie sobie pewnie, co on za głupoty pieprzy, pijany pasażer nie miał wpływu na to, jak mógł lecieć samolot. No dobra, ale ten pijany pasażer siedząc w salonce nie ma nic do gadania, bo za sterami siedzi kapitan Protasiuk, który odpowiada w tym momencie za lot. Takie bajki to możecie sobie opowiadać jeżdżąc z rodzinką na grzyby do lasu i wspominając jak to trzeźwy syn zagadany przez ojca, który wypił o dwa Żubry za dużo, rozwalił samochód. To jest wojsko i w momencie, gdy do kabiny z dowodzącym kapitanem (młodszy stopień) za sterami wchodzi generał (starszy stopień), to nawet choćby był po flaszce i się wczołgał na kolanach, to on jest od teraz dowodzącym i wydaje rozkazy kapitanowi za sterami. Ale cóż, wojsko nie jest teraz przymusowe, w szkołach jest więcej religii niż przysposobienia obronnego, mają prawo ludzie nie wiedzieć. Na tej zasadzie możecie sobie wyobrazić, że w momencie prowadzenia mszy (samolotu) przez księdza (kapitana), z polecenia papieża (prezydenta) wchodzi do kościoła (kabiny samolotu) biskup (generał) i rozkazuje księdzu (kapitanowi - j/w), co ma robić. Podskoczycie wtedy? Nie wydaje mi się...

Presja na załogę była tak ogromna, że nawet w końcowej fazie, gdy odzywał się TAWS, pomylili przyciski na pulpicie. Przede wszystkim organizacja czasowa była niewłaściwie przygotowana. Lądowanie pół godziny wcześniej zakończyłoby się powodzeniem, bo nie było aż takiej mgły. Według raportu widoczność spadła w ciągu 6 minut o ponad połowę. Jak (nie pytajnik, tylko taki samolot) wylądował wcześniej i mimo rozmów z załogą Tu-154M, nic nie zameldował o tym, jak go wieża naprowadzała, bo widocznie takich problemów nie miał. Wskazywałoby to na fakt, że latali w nim lepsi piloci. Proste, jak drut.

Oczywiście takie argumenty są krzywdzące dla Polski. Wielka wredna Rosja nas skrzywdziła, upokorzyła i pokazała nasze miejsce. Nie, do jasnej... SAMI SIĘ SKRZYWDZILIŚMY! Wystarczył trzeźwy generał na pokładzie i bardziej ogarnięci piloci, a można było uniknąć całej katastrofy. W raporcie są szczegółowe uwagi, co należało zrobić, gdy samolot wymknął się spod kontroli pilotów. Oczywiście znając nadętego bufona Kaczyńskiego, będzie teraz podskakiwał, by Rosja zmieniła zdanie. A Rosja może zmienić zdanie w formie... embarga. Przykręcą nam kurek z gazem, a wtedy leżymy i kwiczymy. Wystarczy, że przestaną od nas kupować różne towary eksportowe i nie będzie kasy.

Lepiej więc dla nas będzie podkulić ogon, przyznać się do winy i utrzymać wypracowane stosunki z Rosją, bo jest co stracić...